Dom na Zanzibarze

Okładka książki Dom na Zanzibarze
Od razu zaznaczę, że do Afryki nie mam tylu pozytywnych uczuć, co pani Dorota. Film "Pożegnanie z Afryką" obejrzałam bez emocji, o książce już nie było mowy.
Właściwie większość cech autorki jest mi obca. Nie potrafiłabym na pewno ani działać, ani myśleć, tak, jak ona, ale to lepiej, bo książkę przeczytałam, mimo dzielących nas różnic. Ocena "dobra" właśnie za to, że doczytałam do końca :) Książka zaciekawia, wciąga w świat, którego nie mamy za oknem.
Czytając, czujemy się przeniesieni, nad ocean, na plażę, siadamy do stołu, pełnego aromatycznych potraw i świeżych owoców, o których prawdziwym smaku, możemy tylko pomarzyć. Mnóstwo długich opisów przyrody (tu oczywiście odniesienie do "Pożegnania z Afryką" ), no i sytuacji podczas safari, jeśli tylko ktoś lubi, będzie zachwycony przekazem. Dowiemy się również o życiu
w Zanzibarze, jego mieszkańcach, zwyczajach, obowiązujących zasadach.
Znajdujemy też trochę informacji o muzułmanach, bo to wyznanie religijne dominuje na Zanzibarze. Nie oparłam się porównaniu ich zachowań we własnym środowisku, do tego, co widzimy obecnie
w Europie. Z pewnością wrażenie na każdym, zrobi opis ukamieniowania psów.

Poza codziennością w Afryce, wyłania się obraz autorki. Hmm...troche kontrowersyjny mimo wszystko. Żona i matka, poświęca właściwie rodzinę (czytaj: dzieci), dla swoich marzeń o Afryce. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam całość, ale wygląda, jakby dzieci wychowywały się wciąż, gdzieś tam w Polsce, pomiędzy krótkimi wizytami autorki w ojczyźnie.
A już uśmiech wywołuje fakt, kiedy afrykański mąż (ten pierwszy), woli pozostać w naszym, zimnym kraju, nawet sam opiekuje się dziećmi małżonki, podczas, gdy ona spełnia się jako bizneswoman na gorącym Zanzibarze. Małżeństwo niedobrane. I paradoks, każdy marzy o innym miejscu, niż to, z którego pochodzi.
No cóż, widać nie tylko słabość autorki do Afryki, ale i do jej mieszkańców ;) W końcu miała przecież dwóch afrykańskich mężów. Zachwyca się stylem życia i bycia w gorącym klimacie. Każdemu wolno, ale proszę o wybaczenie, nie rozumiem niektórych zachowań i stwierdzeń autorki, jak choćby to:
..."Wśród krzewów i w mroku ukryta była chata (..)Dom był wypełniony mężczyznami stojącymi lub siedzącymi na podłodze. W jednym z pokoi sprzedawano wódkę w woreczkach i piwo. Taka mordownia w afrykańskim wydaniu. Tajemnicze miejsce, niewielu obcych o nim wie, a kobiet jeszcze mniej. Cieszę się, że mogłam je zobaczyć..."
Długo się zastanawiałam, co może cieszyć w takim widoku i odkryciu takiej właśnie tajemnicy...i znów pomyślałam, jak bardzo się różnimy w odkrywaniu i przeżywaniu świata ;)

Tak, czy inaczej, książka może zachęcić do odwiedzenie pięknego Zanzibaru. Przy okazji wiadomo, gdzie poszukać noclegu, bo przecież historia oparta jest na faktach. Vanilla House istnieje i o reklamę pewnie też chodziło :)
Minus dla tego wydania, na które ja trafiłam (bo widzę, że są też inne). Dobór papieru oraz koloru i rodzaju czcionki (zwłaszcza przy zapiskach w "dzienniku"), powoduje chwilami zmęczenie wzroku. To się źle czyta, choć rozumiem zamysł, by formą odnieść się do starych pamiętników. Niestety, nie do końca wyszło na dobre.

Niekoniecznie/ Warto dać szansę / Polecam/ Polecam jak najbardziej:)

Tytuł: Dom na Zanzibarze; Autor: Dorota Katende; Wydawnictwo: Otwarte. Oprawa miękka. 288 stron.

Komentarze