Dziennik z podróży, tradycyjnie skondensowany, "jednopopołudniowy" - jak można powiedzieć, ale jednocześnie zachęcający, pełen szczegółów, których na próżno szukać w innych przewodnikach, informatorach czy pamiętnikach.
Książka Beaty Pawlikowskiej, jak zwykle okraszona jej humorystycznymi rysunkami i pięknymi, osobiście przez nią wykonanymi fotografiami.
Na Tasmanii jest inaczej, tego się spodziewała, ale ponieważ trafiła na wyspę w bożonarodzeniowy dzień, inność kraju zaskoczyła nawet tak wytrawną podróżniczkę.
Żadnych ozdób świątecznych, żadnych dekoracji w sklepach, na domach, wyludnione ulice i wyjątkowo zimno, jak na letni sezon na półkuli południowej.
Miejscowe przysłowie, a propos zmiennej pogody: "Jeśli nie podoba ci się tasmańska pogoda, poczekaj pięć minut".
Zimne, wiejące mocno wiatry, które dla mieszkańców wyspy są codziennością, to podobno słynne Ryczące Czterdziestki - wichury szalejące pomiędzy czterdziestym a pięćdziesiątym równoleżnikiem południowej półkuli.
Pogoda na Tasmanii wyjątkowo mnie zaskoczyła w tym opisie. Sądziłam, że u wybrzeży Australii leży spokojna, miła, wysepka o łagodnym klimacie. Tymczasem nasza autorka, prawie cały czas ubiera podwójne skarpety, polary i ciepłe bluzy. Chociaż, podobno mieszkańcy wyspy traktują te ochłodzenia bardzo spokojnie, przyodziani w krótkie spodenki, klapki i t-shirty.
Jak zwykle w dziennikach Blondynki znajdziemy sporo o przyrodzie. Roślinność i zwierzęta opisane ze szczegółami i pokazane na pięknych zdjęciach. Słodkie koale, fascynujące, choć nie grzeszące urodą dziobaki, tasmański diabeł, wombaty i oczywiście dostojne kangury.
Eukaliptusy, opium, rośliny przypominające szczotki do butelek, paprocie i czereśnie, których smak staje się dla autorki pretekstem do filozoficznych podsumowań.
Zahaczymy lekko o fakty historyczne, kilka informacji o gospodarce, polityce, porównamy stopy życiowe oraz zwyczaje mieszkańców. Na dodatek okaże się, że misie koala wcale nie są takie słodziutkie, a diabły tasmańskie w sumie okażą się całkiem sympatyczne.
Australia od 1770 roku jest częścią Imperium Brytyjskiego. W referendum w 1999 roku Australijczycy mieli prawo wyboru, czy pozostać nadal pod rządami angielskiej królowej, czy stać się niezależną republiką. Wynik, jak dla nas Polaków może nie być oczywisty, bo jak mówi autorka nasza polska dusza kocha wolność, nawet za cenę jakości życia. Mieszkańcy kontynentu australijskiego wybrali natomiast dalsze rządy Brytyjczyków. Są zadowoleni z takiego życia i wcale nie marzą o zmianie. Nie mają swojego prezydenta, są podległym państwem, a i Tasmańczycy są zadowoleni z takiego stanu rzeczy. Jak mówi poznana na wyspie Tasmanka "dostają od rządu australijskiego więcej pieniędzy niż sami wpłacają, bo utrzymują ich bogatsze stany".
Takie i inne ciekawostki znajdziemy w dzienniku z podróży po Tasmanii, do którego lektury zachęcam i obyśmy mieli sposobność poznać osobiście smak tych pysznych tasmańskich czereśni.
Niekoniecznie/ Warto dać szansę / Polecam/ Polecam jak najbardziej! :)
Tytuł: Blondynka na Tasmanii; Autor: Beata Pawlikowska; Wydawnictwo G+J. Oprawa miękka. 128 stron.
Książka Beaty Pawlikowskiej, jak zwykle okraszona jej humorystycznymi rysunkami i pięknymi, osobiście przez nią wykonanymi fotografiami.
Na Tasmanii jest inaczej, tego się spodziewała, ale ponieważ trafiła na wyspę w bożonarodzeniowy dzień, inność kraju zaskoczyła nawet tak wytrawną podróżniczkę.
Żadnych ozdób świątecznych, żadnych dekoracji w sklepach, na domach, wyludnione ulice i wyjątkowo zimno, jak na letni sezon na półkuli południowej.
Miejscowe przysłowie, a propos zmiennej pogody: "Jeśli nie podoba ci się tasmańska pogoda, poczekaj pięć minut".
Zimne, wiejące mocno wiatry, które dla mieszkańców wyspy są codziennością, to podobno słynne Ryczące Czterdziestki - wichury szalejące pomiędzy czterdziestym a pięćdziesiątym równoleżnikiem południowej półkuli.
Pogoda na Tasmanii wyjątkowo mnie zaskoczyła w tym opisie. Sądziłam, że u wybrzeży Australii leży spokojna, miła, wysepka o łagodnym klimacie. Tymczasem nasza autorka, prawie cały czas ubiera podwójne skarpety, polary i ciepłe bluzy. Chociaż, podobno mieszkańcy wyspy traktują te ochłodzenia bardzo spokojnie, przyodziani w krótkie spodenki, klapki i t-shirty.
Jak zwykle w dziennikach Blondynki znajdziemy sporo o przyrodzie. Roślinność i zwierzęta opisane ze szczegółami i pokazane na pięknych zdjęciach. Słodkie koale, fascynujące, choć nie grzeszące urodą dziobaki, tasmański diabeł, wombaty i oczywiście dostojne kangury.
Eukaliptusy, opium, rośliny przypominające szczotki do butelek, paprocie i czereśnie, których smak staje się dla autorki pretekstem do filozoficznych podsumowań.
Zahaczymy lekko o fakty historyczne, kilka informacji o gospodarce, polityce, porównamy stopy życiowe oraz zwyczaje mieszkańców. Na dodatek okaże się, że misie koala wcale nie są takie słodziutkie, a diabły tasmańskie w sumie okażą się całkiem sympatyczne.
Australia od 1770 roku jest częścią Imperium Brytyjskiego. W referendum w 1999 roku Australijczycy mieli prawo wyboru, czy pozostać nadal pod rządami angielskiej królowej, czy stać się niezależną republiką. Wynik, jak dla nas Polaków może nie być oczywisty, bo jak mówi autorka nasza polska dusza kocha wolność, nawet za cenę jakości życia. Mieszkańcy kontynentu australijskiego wybrali natomiast dalsze rządy Brytyjczyków. Są zadowoleni z takiego życia i wcale nie marzą o zmianie. Nie mają swojego prezydenta, są podległym państwem, a i Tasmańczycy są zadowoleni z takiego stanu rzeczy. Jak mówi poznana na wyspie Tasmanka "dostają od rządu australijskiego więcej pieniędzy niż sami wpłacają, bo utrzymują ich bogatsze stany".
Takie i inne ciekawostki znajdziemy w dzienniku z podróży po Tasmanii, do którego lektury zachęcam i obyśmy mieli sposobność poznać osobiście smak tych pysznych tasmańskich czereśni.
Niekoniecznie/ Warto dać szansę / Polecam/ Polecam jak najbardziej! :)
Tytuł: Blondynka na Tasmanii; Autor: Beata Pawlikowska; Wydawnictwo G+J. Oprawa miękka. 128 stron.
Komentarze
Prześlij komentarz