365 lekcji religii dla całej rodziny, która chce się wyzwolić

 

Tytuł, gabaryty i charakterystyczny symbol odwróconego krzyża na okładce książki to atrybuty, które od razu skojarzyły mi się z publikacjami pewnego doradcy elit World Economic Forum. To nikt inny, jak Yuval Noah Harari głosi zdecydowanie podobne tezy i indoktrynuje młode pokolenia, a i niektórym starszym imponuje, co widać na przykładzie pana Betlejewskiego, który nie należy przecież do generacji Z. 

Mamy przed sobą niezwykły, opasły - rzec by można - tom, który ma bardzo przyjazną dla oka, czytelną formę. Powiem więcej, liczne rozdziały czyta się całkiem dobrze, a w pewnym momencie, mogę nawet stwierdzić, że wręcz są zgodne z moimi myślami. Bystre i wprawne oko kontrowersyjnego dziennikarza dostrzegło lukę społeczną i doskonale wpisuje się w ludzkie potrzeby, zrozumienia i wyrozumiałości jednocześnie. Czy to w wypowiedziach dotyczących tolerancji dla różności i odmienności, czy też w szeroko pojętej wolności wyznania i moralnych zasad. Dla tych ostatnich znaleźć można mnóstwo argumentów "za" i "przeciw", w zależności od tego, o czym właśnie czytamy. 

Autor albo przebrnął przez wiele ważnych ksiąg historycznych albo wręcz wzorował na pomyśle i dokonaniach wspomnianego już pana Harariego, wszak jest on podobno "skromnym historykiem" Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Jego dzieła są jednak wszechobecne, a nawet narzucane w pewnych środowiskach. Czy i ta lektura pana Betlejewskiego ma szansę się znaleźć wśród korporacyjnych nagród za efektywność pracy? Pewnie potrzebne byłoby większe wsparcie medialne, ale kto wie...

A co znajdziemy w tytułowych 365 lekcjach. Naprawdę sporo rzetelnych i ciekawych jednocześnie wiadomości, a i spostrzeżeń tyleż błyskotliwych, co kąśliwych. Autor szczegółowo analizuje między innymi dekalog, gdzie na przykład w siódmym przykazaniu ("nie kradnij") daje nam nietuzinkowe porównania ucieczki niewolnika, który kradnie sam siebie swojemu panu. Kolejnym przykładem są wywłaszczenia ludzi z ich ziemi, choćby pod budowę infrastruktury państwowej. Nadmienię tylko, że tam chyba jednak coś płacą, a jeśli nie, to kto powiedział, że władze państwowe działają zgodnie z dekalogiem??

Kwestionowanie moralnych zasad jest w zakresie liberalnej nowomowy i wiemy o tym doskonale. Udowadnianie prawa do miłości we wszelakich konstelacjach i składzie osobowym, antykoncepcji czy aborcji to już wręcz hasła przewodnie. Do tego dochodzi oczywiście hołd dla nauki, w której nie ma miejsca dla jakiegokolwiek Stwórcy, bo i po co. Szkoda tylko, że ta wspaniała nauka jest tak bardzo skomercjalizowana, a cały system badań i stawianych teorii ściśle kontrolowany przez odpowiednie kręgi i sponsorów.

Autor wyraźnie wskazuje na to, że ludzkość (w Europie) ruszyła z miejsca (opuszczając ponurą ciemnotę) dopiero wtedy, gdy "obłudna jezusowa wiara" została odrzucona. Domyślam się, że najbardziej ruszył Zachód Europy, który jest obecnie przysłowiową (i nie tylko) mekką dla oświeconych, a w praktyce sporo w nich islamu, który autorowi chyba aż tak bardzo nie przeszkadza jak katolicyzm.

Analizujemy więc wspólnie teorię Darwina jak i powody, dla których tyle jest w katolicyźmie zanurzenia w krwi i cierpieniu. Śledzimy też udowodnienie tezy, że zło zostało stworzone przez religię, czyli w skrócie - gdyby nie katolicyzm, nie byłoby zła, winy no i oczywiście "grzechu". Co więcej, mamy sposobność odczytywać nawet symbolikę Jezusa w kontekście zodiaku.

Pan Betlejewski już na wstępie określa nam cele, które przyświecały pisaniu tej książki. Ma być budzikiem, abyśmy w końcu mogli uwolnić się od przesądów, religijnych halucynacji i starych wierzeń, a porzuciwszy fałszywe poczucie winy, stali się po prostu szczęśliwi. Wynosząc naukę na piedestał, tylko utwierdza mnie w przekonaniu o tym, kto jest jego guru. I serio jeszcze ktoś uznaje, że wiarygodność wyników badań naukowych potwierdza ich publikowanie w eksperckich pismach czy recenzje innych naukowców? 

Nie podoba mi się, kiedy stwierdzenie, że akcja "Różaniec na granicach" wzywała do modlitwy za to, by płynący, potencjalni imigranci utonęli w morzu. To już raczej brzmi jak pomówienie, a sam autor przy tej okazji wysnuwa szereg argumentów "za" ugoszczeniem nowych przesiedleńców w naszym kraju. 

Większość czytelników zdaje sobie sprawę, jak to wszystko działa, ale być może mnóstwo bardzo "przyjemnych" cech wolnego, modnego i nowoczesnego świata, trafi do tych, jeszcze nieuświadomionych (i to właśnie ich mogę nazwać nieprzebudzonymi). 

Genialne teorie współczesnych proroków znajdziemy tutaj na każdym kroku. I wszystko to naprawdę brzmi chwilami wiarygodnie i mądrze. Byłabym nawet w stanie uwierzyć, zmienić myślenie i zacząć nowe, szczęśliwsze życie na podstawie tej mocnej argumentacji płynącej z 365 lekcji. Gdyby nie to, że mam taki czas już za sobą i wiem, że wcale nie było tak pięknie, jak obiecują. Jeśli jednak ktoś ma ochotę poeksperymentować, to ta książka z pewnością trafi w mentalność sporej grupy docelowej. Ot nazwijmy do tych, którzy popełnią parę "błędów młodości", ale o nich już w kolejnej recenzji. ;)

Niekoniecznie/ Warto dać szansę / Polecam/ Polecam jak najbardziej

Tytuł: 365 lekcji religii dla całej rodziny, która chce się wyzwolić

Autor: Rafał Betlejewski

Wydawnictwo: Rafał Betlejewski działalność gospodarcza

Liczba stron: 682

Oprawa miękka



Komentarze