Ślub w Toskanii

 

    💕

Ślub w Toskanii to wymarzona sceneria dla wielu przeszłych, teraźniejszych i przyszłych panien młodych. W takich okolicznościach przyrody po prostu wszystko może zacząć się wspaniale. Takie zdanie miałam do tej pory, aż do momentu, gdy w książce Marty Jednachowskiej odnalazłam też minusy. 

Oczywiście od razu uspokoję, że nie są to wady krajobrazu i iście włoskiej społeczności z typowym, rozrywkowym charakterem. Chodzi o nieoczekiwane i wręcz sensacyjne zwroty akcji w prywatnym życiu, które przecież mogłyby się wydarzyć zarówno w Toskanii, jak i na egzotycznych Seszelach czy romantycznym brzegu greckiej wyspy. To po prostu życie, które pisze swoje scenariusze, ale żeby w taki sposób? Sami przekonajcie się, bo książka naprawdę potrafi zaskoczyć. Mnie niestety na początku wręcz znudziła i gdyby nie wewnętrzny imperatyw mówiący mi "czytaj, mimo wszystko!", to być może tej recenzji wcale by nie było. Kilkadziesiąt początkowych stron po prostu "zmęczyłam", zastanawiając się po co ktoś w ogóle pisał o takich niewiele znaczących sprawach. To ta część książki, która być może zmyliła również wielu innych czytelników i odrzucili lekturę o całkiem niezłej fabule. 

🌳🍋

Początkowo treść nużyła i chwilami drażniła opisami dla mnie nieznaczących sytuacji, miałkimi dialogami i tym, że kompletnie nic się nie działo. Porównam to jednak do przejażdżki rollercoasterem, który przez kilkaset metrów jedzie spokojnie, a pasażerowie kolejki podziwiając widoki z góry, myślą: o co tu chodzi, przecież nie płaciliśmy za wycieczkę krajoznawczą?! Podobnie było z tą książką. Początek dotyczył krótkiej podróży wszystkich bohaterów do Toskanii, ich spotkania na miejscu i właściwie niewiele więcej. No, może jeszcze pewnego rodzaju niesmak, który chyba większość czytelników może odczuwać, kiedy dowiaduje się, że kameralna grupa osób w tym świadkowie zostają zaproszeni na ślub za granicą i mają pokrywać samodzielnie wszystkie koszty związane z tym pobytem. Co więcej, otrzymują również zakaz przyjazdu ze swoimi życiowymi partnerami. Jest to więc sytuacja nie tylko dziwna, ale wręcz kuriozalna, a sami jej główni bohaterowie, czyli przyszła para młoda niemal na każdym kroku wspomina temat pieniędzy. Wydaje się więc, ze trafiliśmy na duet wybitnych skner z zapędami dyktatorskimi.

Nic jednak nie jest takie, jak wydaje się na początku, włącznie z wszechogarniającą nudą, bo po przebrnięciu przez początkowe kilkadziesiąt stron, rozpoczyna się wspomniana trasa rollercoastera - i to jaka! Pierwsza wiadomość spada, niczym zjazd z ogromna prędkością w dół, a następne nie przestają zaskakiwać. W kulminacyjnym momencie wszyscy bohaterowie włącznie z czytelnikiem przez chwilę mogą poczuć się, jakby kolejkę zatrzymano, a pasażerowie odwróceni głową w dół, nie mieli pojęcia czy to awaria, czy zamierzony suspens. 

👫

Na toskańskim ślubie, a dokładniej przed samą uroczystością, naprawdę sporo się wydarzyło i nic nie było już takie samo, jak na początku. Zapraszam więc do lektury, w której każdy z bohaterów ma wiele do powiedzenia, a my możemy na bieżąco poznać ich punkt widzenia, bo pełnią funkcję zmieniających się narratorów. To spotkanie w międzynarodowym gronie, bo oprócz scenerii włoskiej, mamy parę polsko-niemiecką i gości z tych dwóch krajów. Pozornie zwyczajni, a jednak skrywają sporo tajemnic, dlatego poznajemy ich powoli, ale dokładnie; Monika, Lucas, Ewa, Sara, Nick i Johann to postacie, które zapamiętacie na dłużej, bo ich pobyt w Toskanii miał być wprawdzie wyjątkowy, ale na pewno nie spodziewali się, że właśnie w taki sposób. Zakończenie pozostawia pewną furtkę, więc być może dowiemy się kiedyś jeszcze czegoś więcej?

Niekoniecznie/ Warto dać szansę / Polecam/ Polecam jak najbardziej

Tytuł: Ślub w Toskanii

Autor: Marta Jednachowska

Wydawnictwo: Novae Res

Liczba stron: 260

Oprawa miękka

Gatunek: obyczajowe

 

Komentarze

Prześlij komentarz