Na koniec świata.

Przeprowadzka na wieś. Ucieczka od miejskiego zgiełku i problemów. Zmiana dotychczasowego trybu życia i ukrycie przed światem. Oto temat, który już drugi raz w tym miesiącu pojawia się w czytanych  przez mnie książkach. I jeśli mówimy o podobieństwie, to byłoby na tyle.

Powodem ucieczki bohaterki "Na koniec świata" jest przede wszystkim nieudany związek oraz konfliktowa krewna, z którą przyszło jej mieszkać.
Młoda kobieta ucieka z miasta i można powiedzieć, że "porywa się z motyką na słońce". Co w tym przypadku można rozumieć dwojako, bo zarówno zakup zrujnowanego domu, jak i nowy sposób na życie-  wiejskiej gospodyni jest czymś nowym i nieznanym. 

Urządzanie się w nowym domu, poznawanie sąsiadów i tworzenie własnego świata w odmiennym od dotychczasowego środowisku. Oto wyzwania czekające na główną bohaterkę.
Co prawda napomyka się coś o prowadzeniu eko-warsztatów dla turystów, jakieś rękodzieło, mydełka, zielarstwo, wypiek chleba. Ot moda na ekologię, a dla mieszkańców wsi codzienność i sposób życia. Tematy te są jednak tylko zapowiedziane, bo z realizacją jest już inaczej. Kończy się na uszyciu kilku poduszek i przygotowaniu ich do wysyłki. A czy to wina samej bohaterki, czy może niekonsekwencja autorki, tego nie wiem.

Na pewno myślą przewodnią książki jest przybliżenie nam niektórych zwyczajów, rytuałów czy obrzędów zwanych potocznie pogańskimi, a dyplomatycznie mówiąc starosłowiańskimi, indiańskimi itp. To taka egzotyka, którą autorka posługuje się, przedstawiając nam podobno niezwykłe umiejętności posiadane przez bohaterkę Basię, kilkakrotnie nazywaną "wiedźmą" - od słowa "wie" (ale do babki  z "Rancza" jej daleko...) czy zielarką.
Mamy więc jakieś "oczyszczanie przez spalanie". Obchodzenie ogniska trzy razy dookoła, wypowiadanie zaklęć. Mamy też i rodzaj totemu przed domem, zwanego opiekuńczym duchem. Jakiś "majowy pal" - symbol płodności, łapacze chwil, snów itp. Mało wprawdzie jest ziół, bo tak naprawdę dowiedzieliśmy się jedynie o działaniu poduszki wypełnionej gryką i klika słów o belladonnie z opisu w internecie. Poznamy przepis na zakwas z czerwonych buraków - choć ziołami nie są. Jest i opis smażenia jajecznicy, który zajmuje półtorej strony. Wyjaśnienia chwilami przydługawe, chwilami lekko dziwne, a zdarza się, iż takie oczywiste, że o czym tutaj czytać. 
Biorę poprawkę na debiut, ale mieszane uczucia nie opuszczały mnie podczas tej czytelniczej przygody na końcu świata.
Liczba mieszkańców wioski zawężona właściwie do czterech postaci. Wiejska gospodyni pani Rzepkowa -biegle władająca miejscową gwarą, (zapisaną fonetycznie specjalnie dla nas), osobliwy  listonosz - elokwentny, romantyczny, nieśmiały i chyba idealny, jak na mężczyznę. Do tego zakochany od pierwszego wejrzenia w nowo przybyłej Barbarze Budziarek, choć ten wątek jest chyba jednym z najdziwniejszych. Raz bowiem Barbara kpi i nie zauważa wiejskiego listonosza, innym razem marzy o nim i śni, doceniając cechy oryginalnej osobowości .
Za to pracownik poczty najpierw tak nieśmiały, że tylko z ukrycia obserwuje obiekt swoich westchnień, po to, by po kilku rozdziałach wyśmiewać i wytykać jej brak znajomości "obsługi krowy", a dobę później bez zahamowań zajmować się pijaną ukochaną, żartować z jej słabości. Oczywiście w jak najbardziej elegancki sposób, jeśli w stanie upojenia pozostaje miejsce na elegancję. Rozbieżność zachowań spora i zaskakująca.

Każda porządna główna bohaterka ma swoją najlepszą przyjaciółkę. Tutaj jest nią Halinka, miastowa dziewczyna, krzykliwa, nadpobudliwa i przewlekle nadużywająca słowa "pierdziulę" we wszystkich odmianach. Przy okazji z własnym niewiernym narzeczonym, który niby staje się lepszym człowiekiem, ale potem jakoś rozmywa w tle, choć z racji stanu Halinki powinien przecież konkretnie się określić i być przy niej dzień i noc.
Zmiany na lepsze dotyczą również książkowej Cruelli, ciotki Bogusławy, cudownie odmienionej przez jej zdrowotne problemy. W tę odmianę chyba można uwierzyć, zważywszy na powagę sytuacji, chociaż skrajność zachowań i słów wypowiadanych "przed i po" jest bardzo zróżnicowana.

Moją uwagę zwróciło wtrącanie do tekstu nie tylko poezji czy piosenek/przyśpiewek, ale i pewne nakierowanie na nurt disco polo, którego bohaterka dzielnie broni i nawet w dziwacznej scenie mycia krowy, przytacza jeden ze znanych przebojów.

Na zakończenie zafundowano nam nagłe zwroty sytuacji, niewyjaśnione powody wyjazdów (i znów pytanie: gdzie podziewa się nawrócony narzeczony?). Znamienna burza, zepsute telefony otwierające możliwości kontynuacji przygód Barbary Budziarek i jej drużyny.
I choć ta pierwsza książka pozostawiła we mnie pewną nieskładność, dziury w wątkach i braki w płynności czytania, to i tak chętnie odwiedziłabym ponownie Koniec Świata. Kto wie, może uda się go trochę lepiej przedstawić, bo potencjał w tej wsi widzę bardzo duży..

Jeśli chodzi o formę, to Interesującym zabiegiem jest nadawanie tytułów poszczególnym rozdziałom, przy czym, są nimi powiedzenia, nawiązania do przysłów, takie myśli nieuczesane, lekko natchnione lub humorystyczne.


Niekoniecznie/ Warto dać szansę / Polecam/ Polecam jak najbardziej:)

Tytuł: Na koniec świata. Autor: Ewa Maja Maćkowiak; Wydawnictwo Szara Godzina. Oprawa miękka. 320 stron.

Komentarze

  1. Wkrótce również będę czytała tą książkę. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja też nie. Jak widać powyżej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Może być na prawdę dobra :)

    Pozdrowienia!
    rozchelstanaowca.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli tylko przeczytasz, Zajrzę, by sprawdzic, czy Ci się podobała. Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Totalnie nie moja bajka, jednak recenzja jak zwykle super. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmm, chyba to nie jest książka dla mnie. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest moja subiektywna opinia. Warto wyrobic sobie własną. :)

      Usuń
  6. Zupełnie nie znam autorki, ale myślę że jest to świetna pozycja na wakacyjny relaks z książką :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz